Konrad był ostatnim, który w buciorach przekroczył próg jej
serca. Wtargnął nieoczekiwanie i
gwałtownie nim zdążyła zatrzasnąć kłódkę. Była w parku, odpoczywała po
tygodniu pracy. Słońce grzało mocno sierpniowym żarem. Przysiadła na ławce, by
poczytać lekkie romansidło. Rzadko czytuje książki w tej tematyce, ale ostatnio
dopadała ją nostalgia i pragnienie zagłębienia się w sferę uczuciową. Poczytać,
odpłynąć, pomarzyć... Nie musi być od razu rycerz na białym rumaku, ani Romeo
Montecchi, wystarczy współczesny macho w krótkiej powieści.
Nie doczytała do końca pierwszego rozdziału, gdy rozmarzona
uniosła głowę ku słońcu i zamknęła oczy, by w cieple promieni poruszyć
wyobraźnię. Los jednak postanowił, że podepnie się pod jej fantazję i oto
stanął przed nią On.
- Przepraszam, to chyba pani! - powiedział szeptem
prawie, ale miłym niczym powiew zefirku.
Otworzyła oczy i ujrzała pięknie wyrzeźbioną dłoń celującą w
nią jej własnym romansidłem. Za dłonią stał równie pięknie wyrzeźbiony
właściciel dłoni. Wysoki do nieba, włosy półdługie lekko przysłaniały męskie
rysy twarzy, a oczy... błękitna otchłań, która poczęła wciągać Basię
bezgranicznie.
- Leżała na chodniku, musiała pani wypaść.
- Tak, moja, dziękuję!
- Czy mogę się dosiąść, skoro już wpadłem na tę
książkę, należy mi się chyba jakieś znaleźne.
I dosiadł się. Na dobre dwa lata się dosiadł jak się później
okazało. Złapał ją na tani podryw, a ona niczym rybka chwyciła przynętę.
Książka jej wypadła, a on przechodząc pośpiesznie (bo spieszył się do pracy,
bardzo się spieszył) postanowił pomóc pięknej pannie, by przypadkiem
przejeżdżający rower nie zniszczył tak ciekawej lektury.
Konrad nie miał wobec niej złych zamiarów, znał ją już
dobrze z widzenia, znajomy sprzedał mu wieści, gdzie Basia mieszka, czym się
zajmuje i gdzie spędza wolny czas. Nie wiedział, że wpasowuje się akurat w
idealny moment, gdy Basia odczuła nagłą potrzebę czułości. No i się zakochała.
Pierwszy rok był niczym maj, pełen uniesień i namiętności. Konrad nieba by jej
uchylił, a ona zapatrzona w tę błękitną otchłań nie widziała żadnych
mankamentów. A te, które się nie ukryły wymazywała tłumacząc ludzką słabością.
Planowali przyszłość, kolorową i szczęśliwą z wielkim domem
i gromadką dzieci.
Aż wreszcie obudziła się, sięgnęła po swoją wiedzę zdobytą
na studiach i odkryła, że to nie ludzkie słabości... Konrad był chory i miał
ogromne problemy ze swoją osobowością. Kłamał, prowadził podwójne życie, miewał
napady złości, pogrążał się w depresji, to znów snuł nieosiągalne plany na
przyszłość.
Z jej łóżka trafił prosto na kozetkę w gabinecie, a miłość
zakończyła się wypisaniem skierowania do psychiatry. Okazało się później, że były
to początki schizofrenii i tylko dzięki jej zawodowemu doświadczeniu została
ona wcześnie wykryta. Nie miała siły, by dać mu szansę, nie mogła poświęcić
swego życia. Musiała zapomnieć…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz